Osobliwości polskiej ortografii

Część druga

Część poprzedniaPowrót do pierwszej strony

6. Istnieją trzy pary znaków graficznych symbolizujących ten sam dźwięk dla zdecydowanej większości Polaków:

Jedynie mała część użytkowników języka rozróżnia dziś jeszcze w wymowie ch od h (właściwie wymowę dźwięcznego krtaniowego h należałoby dziś uznać za dialektalną, niepoprawną), język literacki nie dopuszcza też jakiegokolwiek rozróżniania u od ó oraz ż od rz. Te trzy nieszczęsne pary są dziś jedynie niepotrzebnym utrudnieniem dla uczących się języka, w tym dla samych Polaków. Zaniechanie stosowania ó, rz i ch byłoby z radością przyjęte zwłaszcza przez uczniów ponoszących porażki na dyktandach.

Często powtarzanym argumentem za utrzymaniem ó, rz, ch jest istnienie par homofonów – wyrazów o identycznej wymowie, lecz innej pisowni. Przykłady:

Więcej przykładów można znaleźć tutaj.

Odmienna ortografia pozwala jakoby odróżnić te homofony od siebie. Tymczasem istnieje przecież w języku polskim mnóstwo homonimów (formy wyrazów o identycznej pisowni i wymowie, lecz różnym znaczeniu, np. bal, bez, długi, droga, gram, ich, jak, kary, kawka, koło, lata, łaska, majtki, mat, miał, muł, mus, nie, nim, orka, paść, piec, piłka, płytki, pokój, postać, rabaty, rad, rakieta, smoczek, stan, stopy, szybka, tam, tur, wal, ważki, wieść, wyżąć, zamek, zasada), i jakoś nie przeszkadza to zupełnie w komunikacji. Zresztą w mowie nie odróżniamy przecież np. wyrazów rzyć i żyć, a mimo to pomyłki są praktycznie wykluczone.

Z uwagi na bardzo zachowawczy charakter ortografii w językach z tradycją piśmienniczą nie wróżę co prawda, aby w dającej się przewidzieć przyszłości decydenci zlikwidowali tę niepotrzebną językowi zaszłość historyczną. Nie umiem jednak znaleźć dziś żadnego logicznego uzasadnienia przemawiającego za istnieniem tych trzech par symboli.

Wyżej wspomniałem o braku precyzji polskiej ortografii w odróżnianiu zwartoszczelinowych dz, dż, dź od połączeń d+z, d+ż, d+ź na granicy przedrostka i rdzenia. Problem ten jest głębszy i obejmuje także junkturę, tj. zwarcie krtaniowe (lub j) wymawiane przed samogłoską rozpoczynającą rdzeń, np. w ziścić, podorywki, odautorski, zarchiwizować (porównaj podomka, odaliska, zaraza bez junktury), a nieoznaczane w piśmie. Rozwiązanie, np. przy pomocy pisania dodatkowego apostrofu lub łącznika, przywróciłoby dwuznakom ich jednoznaczny charakter.

Trojaka pisownia zadziąsłowych (patrz pkt 1) jest również balastem ortograficznym. Skoro dysponujemy osobnymi literami ć, ń, ś, ź, należałoby ich używać konsekwentnie niezależnie od pozycji. Pisownia typu ćoća, ńiski, śiny, źemia, choć dziś wydawać się może szokującą dla Polaka, skróciłaby nieco objętość polskich tekstów (jeden znak zamiast dwóch) i usunęła problemy ze zróżnicowaniem wymowy typu siny, silny – sinus, silos przy jednakowej dziś ortografii.

Związany postulat to przywrócenie pisowni j wszędzie tam, gdzie jest ono wymawiane. Kiedyś pisano np. zgodnie z wymową energja, dziś piszemy energia, przez co odchodzimy od podstawy fonetycznej. Niepotrzebnym utrudnieniem jest też opuszczenie joty w formach typu żmii zamiast formy zgodnej z wymowa *żmiji. W innych formach na ~ii należałoby oczywiście pisać (zgodnie z wymową) *~ji, np. *mańji, *Arabji. Specyficzny problem dla ewentualnej reformy ortografii stanowiłby problem niezgłoskotwórczego (spółgłoskowego) u (w międzynarodowej transkrypcji fonetycznej [w]). W dzisiejszej polszczyźnie wymowę taką ma ł, istnieje jednak grupa wyrazów pisanych przez u, np. auto, Europa. Pozostawienie tu u nie byłoby uzasadnione, bo istnieją wyrazy o podobnej budowie, w których jednak u oznacza samogłoskę (np. nauka). Wprowadzenie zaś międzynarodowego znaku w byłoby rewolucją ortograficzną, gdyż należałoby jednocześnie zmienić obecne w na jego międzynarodowy odpowiednik: v. Szanse na przeprowadzenie takiej rewolucji nie wydają się zbyt wysokie.

Język polski nie notuje też miejsca akcentu, choć czasem byłoby to przydatne. Istnieje bowiem grupa wyrazów i form, w których akcent nie pada na drugą sylabę od końca, jak to jest w polskim zwyczaju językowym. Być może problem rozwiązałaby w jakimś stopniu zmiana zasad pisowni łącznej i rozdzielnej. Gdyby w formie poszedłbym (z akcentem na o) oddzielić pseudokońcówkę ~bym, akcentowanie byłoby zgodne z regułami. Być może pod wpływem obecnej ortografii zjawia się niewłaściwe miejsce akcentowania w wymowie niektórych Polaków, w tym np. niektórych wysoko postawionych polityków. Ich niepoprawna wymowa staje się później powszechnym przedmiotem drwin i szyderstw.

Warto tu również zwrócić uwagę, że polskie przyimki łączą się z następującymi zaimkami w jedną całość, czego oczywiście nie notuje ortografia (a powinna). Stąd różnice w akcentowaniu np. w wyszedłem z wody na brzeg (na nieakcentowane), ale spójrz na mnie (akcent na przyimku). Jeżeli pisownia ma być odzwierciedleniem wymowy (a nie idei jak chińskie ideogramy), powinna jakoś rozróżniać przyimki nieakcentowane od akcentowanych.

Dość istotnym problemem ortograficznym jest niekiedy pisownia przeczenia nie z różnymi częściami mowy. Obecnie przyjmuje się zasadę, że

Np. nie ma, nie palę, nie pisać, nie byłby – niepalący, niepisanie, niedobrze. Skąd się bierze i czym jest uzasadnione takie rozróżnienie, tego nie wiem. W rzeczywistości bowiem zawsze wymawia się przeczenie nie tak, jakby było częścią następnego wyrazu. Świadczy o tym miejsce akcentu: nie ma, nie wiem, nie byłby (~by jest tu oczywiście partykułą, nie wiedzieć czemu pisaną łącznie z czasownikiem). Nawiasem mówiąc, jeszcze kilkadziesiąt lat temu pisano niema – obecna ortografia jest krokiem wstecz (a właściwie naprzód, ale w kierunku pisma obrazkowego). Dodam, że pisownia rozdzielna obowiązuje przy przeciwstawieniu czy elipsie (opuszczeniu) łącznika, np. nie pisanie, ale czytanie, co akurat jest logiczne i zgodne z wymową.

Kolejnym poważnym utrudnieniem ortograficznym jest zachowywanie pisowni spółgłosek dźwięcznych i bezdźwięcznych zgodnie z ich pochodzeniem, a nie z wymową. Ta tzw. zasada morfologiczna nakazuje pisać ławka, prośba, jabłko wbrew wymowie [łafka], [proźba], [japko]. Dla tej samej zasady zachowuje się pisownię ą, ę tam, gdzie wymawia się dziś om, em, on, en, oń, eń lub samą samogłoskę e bez elementu nosowego. Nieco inny problem to pisownia spółgłosek końcowych. Tu bowiem wymowa zależy tylko od następnego dźwięku. Gdyby więc nawet odrzucić zasadę morfologiczną, zapis buk dla każdego z wyrazów bóg, Bug, buk nie byłby do końca fonetyczny wbrew pozorom. W kontekstach bóg wielki, Bug wielki, buk wielki wymawia się bowiem g na końcu wszystkich trzech wyrazów! W innych kontekstach (przed samogłoską lub sonorantem) wymowa bywa różna i zależy od regionu Polski (ale nie od przyjętej ortografii). Trudno tu o dobre rozwiązanie.

Zgodne z wymową (ale czy najlepsze?) byłoby tylko stosowanie „podwójnej” ortografii, uzależnionej od następnego wyrazu (i rzeczywistej wymowy). A więc np. *bug wojny, ale *buk pokoju. Rozwiązanie takie może się wydawać szokujące, ale podobnie niestabilną, zgodną z wymowa pisownię zna używany i dziś język staroindyjski – sanskryt, z tym że zmiany bywają dużo większe. Np. wyraz adas ‘ten, on’ może przybierać wiele postaci zależnie od sąsiedztwa: adah. – adas – adaç – adas. – ada – ado – dah. – das – daç – das. – da – do. Podobnie jest w językach celtyckich (np. w irlandzkim), gdzie jednak zmianom ulega początek wyrazu (jak wobec tego szukać go w słowniku? – np. cara, chara, gcara to różne postacie jednego wyrazu). Ba, nawet w języku polskim istnieje przypadek zróżnicowanej pisowni, dotyczy jednak przedrostka, a nie samodzielnego słowa (kwestią sporną jest dla mnie, czy ten przedrostek nie pozostaje do jakiegoś stopnia samodzielny – nie łączy się ściśle z rdzeniem, lecz przez junkturę! – a więc ma pewne cechy wyrazu). Np. zarchiwizować, zerodować, ziścić, zoperować, zubożały, zbierać, zdeptać, zdziczeć, zgasić, zjeść, zlać, złączyć, zmęczyć, zniżać, znosić, zrąbać, zrzednąć, zwątpić, zziajany, zzuć, zżerać, zhańbić, zsiadać, zsypać, zszyć – ale scalać, schować, sczepiać, sfotografować, skopać, spadać, stoczyć oraz ścierpieć. Jak widać, pisownia elementu z~ jest zbliżona do fonetycznej (tylko w płaszczyźnie diachronicznej; w rzeczywistości polskie z~ jest efektem kontaminacji dwóch dawnych słowiańskich przedrostków: s~ i iz~). Nie zaznacza się oczywiście następującej junktury (przed samogłoską), przed h pisze się z „na pamiątkę” niegdysiejszej dźwięcznej jego wymowy, wreszcie przed s pisze się wyjątkowo niezgodnie z wymową z bez jakiegoś konkretnego powodu (dla uniknięcia dwóch s?).

W założeniu utrzymywanie tradycyjnej pisowni ma służyć łatwiejszej identyfikacji form pisanych, ma ułatwiać tworzenie poprawnych form w odmianie i słowotwórstwie, a przede wszystkim ma stanowić hołd dla przeszłości języka. Pierwszy argument zupełnie mnie nie przekonuje: przecież w trakcie rozmowy nie używa się ortografii, a więc forma zgodna z fonetyką doskonale wystarcza do zrozumienia przekazu! Zresztą w wielu językach łamie się zasadę morfologiczną stosując pisownię o wiele bliższą fonetycznej (choćby w serbsko-chorwackim czy tureckim, nie mówiąc o sanskrycie, gdzie asymilacje określane jako sandhi wywierają potężny wpływ na kształt języka) i jakoś nie sprawia to nikomu problemów ze zrozumieniem tekstów pisanych. Przy tworzeniu nowych form czy wyrazów pisownia i tak nie zawsze dostarcza wystarczających wskazówek, a zasada morfologiczna bywa ignorowana. Dlaczego bowiem piszemy tchu wobec dech, a nie wolno nam pisać *kretka wobec kreda? Po co pisać góra przez ó, skoro nie ma w języku literackim żadnego wyrazu pochodnego, który by zachował o usprawiedliwiające taka pisownię? Argument, że w innych językach (np. w rosyjskim) w tym słowie występuje o nie jest przekonujący – dlaczego wobec tego piszemy Jakub zamiast Jakób, przecież w innych językach mamy tu o (np. Jacob)!

Na powyższe pytania oczywiście nie ma odpowiedzi. Polski język pisany ewoluuje widocznie od stadium pisma fonetycznego (lub zbliżonego do fonetycznego) do stadium pisma obrazkowego. Argumentacja, że różna pisownia wyrazów bóg – Bug – buk przy identycznej ich wymowie pozwala łatwiej utożsamić je czytelnikowi z pojęciami, które oznaczają, jest niczym innym, jak przyznaniem, że polska ortografia posiada w pewnym stopniu przynajmniej charakter symboliczny tak samo jak chińskie ideogramy. Na pocieszenie wszystkim utyskującym na polską ortografię polecam przypatrzeć się językowi angielskiemu, gdzie wydaje się, że brak w ogóle jakichkolwiek reguł pisowni i wymowy. Nawet jeśli to wrażenie jest mylne, i tak najprościej uczyć się osobno wymowy i pisowni każdego nowo poznanego wyrazu. Polszczyźnie jeszcze bardzo daleko do takiego chaosu.

W języku angielskim, zwłaszcza używanym w USA, istnieje tendencja do odchodzenia od historycznych zwyczajów. Dlatego zamiast night, want to, going to, through coraz częściej spotykamy się z ortografią nite, wanna, gonna, thru. Nawiasem mówiąc, obu ortografiom, tej tradycyjnej i tej „wulgarnej”, często równie daleko do zapisu fonetycznego (dlaczego np. nie nait?). W Polsce świadome (lub nieświadome) nieprzestrzeganie ustalonej pisowni byłoby odebrane jako dowód braku wykształcenia (krótko mówiąc, niedouczenia), braku poszanowania dla narodowej kultury i niedostatku kultury osobistej. W naszym stechnicyzowanym i skomputerowanym świecie coraz mniej ludzi ma jednak czas na pielęgnowanie tradycji i dlatego należy mieć nadzieję, że jednak z czasem zarzuci się niepotrzebne balasty historyczne i zbliży się pisownię do rzeczywistej wymowy. Byłoby to przecież w jakimś stopniu oddaniem hołdu przeszłości jeszcze dawniejszej, z czasów powstania pisma alfabetycznego, gdy pisano w zasadzie fonetycznie.

7. Czy normy ortograficzne w języku są potrzebne? Czy przynoszą więcej pożytku czy szkody? Czy normy takie można uznać za „naukowo” uzasadnione? Nie jestem profesjonalnym lingwistą i dlatego mój głos w sprawie polskiej ortografii może nie być traktowany zbyt poważnie. Z tego właśnie powodu chciałbym zacytować fragment z książki profesora W. Mańczaka „Problemy językoznawstwa ogólnego”, str. 234n (zob. literatura) poświęcony temuż zagadnieniu – dla porządku zaznaczę, że z pracą Profesora zaznajomiłem się już po napisaniu i udostępnieniu własnego tekstu w internecie.

— Początek cytatu —

Przede wszystkim należy stwierdzić, że jeśli liczni lingwiści, w tym językoznawcy tej miary co Baudouin de Courtenay, odżegnują się od gramatyki normatywnej, to nie bez powodu.

Co przede wszystkim uderza w decyzjach „gramatyków normatywnych”, że się tak wyrażę, to brak jasnego rozeznania w sprawach, którymi się zajmują. Weźmy pod uwagę choćby sprawę pisowni. Nietrudno ustalić, jakie warunki powinna spełniać racjonalna pisownia:

1. Wyrazy powinny być zapisywane tak, ażeby w tylko jeden sposób można było je odczytać. Pod tym względem pisownia wyrazów ul, król jest bez zarzutu, gdyż każdy Polak odczyta te wyrazy w ten sam sposób.

2. Powinien istnieć tylko jeden sposób zapisywania słyszanych wyrazów. Z tego punktu widzenia pisownia chmura, hektar nie jest idealna, gdyż słysząc [xmura], [xektar] można mieć wątpliwości co do tego, czy należy użyć h czy ch albo u czy ó. Natomiast pod tym względem bez zarzutu jest pisownia typu dom, gdyż słysząc [dom] nie ma się w polskim innej możliwości zapisania tego wyrazu.

3. Pisownia powinna być ekonomiczna, a więc np. mając do wyboru h i ch na oznaczenie głoski [x], powinno się wybrać h, tak jak to zrobili Chorwaci czy Rumuni, którzy odpowiedniki pol. technika zapisują jako tehnika wzgl. tehnică.

Od tego ideału niejedna pisownia europejska, a zwłaszcza angielska i francuska, znacznie odbiega, skutkiem czego ludzie marnują sporo czasu na zupełnie nieproduktywne zajęcie, jakim jest uczenie się ortografii. W Polsce sytuacja pod tym względem jest lepsza niż we Francji czy w krajach anglosaskich, ale i tak pod względem racjonalności pisownia polska pozostaje nieco w tyle za niejedną inną ortografią, np. serbsko-chorwacką lub włoską. Łatwo obliczyć, że sama tylko modernizacja pisowni za wzorem Czechów, Słowaków, Słoweńców, Chorwatów, Litwinów itd., tzn. zastąpienie w przez v, sz przez š, cz przez č itd., spowodowałaby potanienie książek o kilka procent oraz zmniejszenie kubatury pomieszczeń na książki (magazynów, bibliotek) o tyleż samo. Jeszcze większą korzyść (bo oszczędność na czasie zużywanym na uczenie się pisowni i zaglądanie do słownika ortograficznego) dałoby skasowanie niepotrzebnych rozróżnień typu u : ó, ż : rz, h : ch itp. Równie pożyteczne byłoby zniesienie arbitralnych przepisów dotyczących pisowni łącznej i rozdzielnej i zastąpienia ich jedną prostą zasadą: wszystkie zrosty pisze się razem. Nie ma żadnego powodu, żebyśmy nie z różnymi częściami mowy pisali różnie za wzorem języków obcych (por. łac. immobilis, ale non movet czy niem. unbeweglich, ale er bewegt nicht), skoro w polskim nie ma różnicy między akcentuacją niezły i nie mam (podobna sytuacja jest w czeskim i Czesi słusznie piszą ne z czasownikami razem). Nie ma również żadnego powodu, żeby jedne zrosty typu od nas, beze mnie, we dnie, na czczo, spode łba pisać oddzielnie, skoro inne zrosty, np. przezeń, naraz, dotychczas, pisze się zgodnie z wymową razem. Celem przepisów ortograficznych powinno być ułatwianie, a nie utrudnianie pisania milionom ludzi.

— Koniec cytatu —

Napisz do autora tej strony, co sądzisz o polskiej ortografii!

Uwaga: polecam również mój artykuł o reformie polskiej ortografii.


Ciąg dalszy


Strona głównaGramatyka polska

2022-03-14