Artykuł został opublikowany także na portalu JustPasteIt (dawniej Eioba).
Wersja z 2007-07-29
English version • Wersja dwujęzyczna • Bilanguage version
Czy dany etnolekt nazwiemy językiem czy dialektem, jest sprawą umowną. Aby jednak uniknąć bałaganu nazewniczego powinno się stosować jakieś jasne kryteria.
Jak dotąd najlepiej sprawdza się – i jest powszechnie stosowane – kryterium subiektywne. Jeśli osobnik X spotyka osobnika Y i mogą swobodnie rozmawiać, tzn. rozumieją się nawzajem bez pomocy języka migowego (czy znanego obu języka obcego), uważamy, że X i Y mówią tym samym językiem. Jeśli nie, etnolekty, których używają nie mieszczą się w obszarze jednego języka.
Stosując to kryterium obecnie oczywiście nie ma mowy, aby etnolekt kaszubski włączyć do języka polskiego. Dlatego moim zdaniem jest to owszem dialekt, ale języka pomorskiego (który poza tym jest wymarły).
Zastanówmy się teraz, czy staro-cerkiewno-słowiański, język apostołów Słowian – Cyryla i Metodego (zob. tutaj) był odrębnym językiem. Skądinąd wiadomo, że w tamtych czasach zasadnicze cechy fonetyczne odróżniające dzisiejsze języki słowiańskie od siebie były już ukształtowane. Czy wobec tego istniały już wówczas odrębne języki słowiańskie? Czy staro-cerkiewno-słowiański był jednym z nich czy też może przodkiem jednego z nowożytnych języków?
Dziś góral powie zyto zamiast żyto, a mimo to go zrozumiem. Dlatego uważam, że mówimy obaj po polsku, tyle tylko, że ja językiem literackim, a on mazurzącym dialektem góralskim. Czy z faktu, że Metody mówił noštь, a jego morawscy słuchacze nocь wynika, że nie rozumieli się nawzajem?
Istniały wówczas jednak także różnice leksykalne w etnolektach mieszkańców różnych części ówczesnej Słowiańszczyzny. Dokumenty historyczne potwierdzają, że mimo to dialekt sołuński Apostołów Słowian był zrozumiały dla mieszkańców Wielkich Moraw. Widocznie te różnice nie były jeszcze wtedy aż tak poważne. Na podstawie tego właśnie stwierdzenia (tzn. domniemując, że autor napisał prawdę), oraz stosując jasne kryterium odróżnienia języka od dialektu, napisałem w swoim artykule o pismach słowiańskich (zob. tutaj), że „wówczas wszyscy Słowianie mogli prawdopodobnie zrozumieć się nawzajem, mówili zatem wciąż jednym językiem”. Oczywiście wynika z tego, że powinno się mówić o standardzie (a nie o języku) staro-cerkiewno-słowiańskim, które to określenie znaczyłoby po prostu „dialekt sołuński języka słowiańskiego” (równie dobre byłoby „prasłowiańskiego”). Może to i trochę szokuje, ale jest zgodne z logiką i nie ja pierwszy bynajmniej na to wpadłem.
Lingwistyka jest w ogóle bardzo dogmatyczna i opiera się na autorytetach. Ja z tym walczę programowo przy pomocy jasnych kryteriów i logicznego rozumowania. Zgadzam się np. z profesorem Mańczakiem (nawet jeśli czasem nie zgadzam się z jego poszczególnymi poglądami) od lat walczącym o to, aby uznać językoznawstwo za naukę ścisłą.
Oczywiście można zastosować inne kryterium podziału etnolektów na języki i dialekty (jakie?) i wtedy oczywiście możemy wrócić do zagadnienia. Ja jednak w swoim elaboracie próbowałem wykazać, że określenie „pisma słowiańskie” nie jest żadnym nadużyciem semantycznym dowodząc, że w epoce, gdy je opracowano, wszyscy Słowianie mogli się nawzajem rozumieć, a więc – zgodnie z umownym kryterium – mówili wciąż jednym (choć nie jednolitym) językiem.
Jeszcze jedna drobna uwaga. Przyznaję w pełni rację prof. Mańczakowi, że tym, co decyduje o możliwości porozumienia się nie są ani cechy fonetyczne (por. powyższy przykład z mazurzeniem) ani nawet gramatyka (jeden będzie mówił widzita, inny widzicie, a przecież nie utrudni to dyskusji), ale podobieństwo tekstów (pisanych lub wypowiedzianych, bo to w językoznawstwie też są teksty). A ono z kolei zależy od najczęściej używanych wyrazów czy szerzej elementów języka.
A więc z tego, że Bułgar w 850 roku powiedział noštь, Rus – nočь, a Morawianin – nocь – nie musi wynikać, że mówili różnymi językami. Dziś jednak ich ówczesne dialekty stały się odrębnymi językami, choć przecież jeden wciąż używa št, drugi č, a trzeci c. To jednak jest mało istotne, bo nie jest aż tak częste w tekstach, aby wpływało na ich zrozumiałość (pomijam tu fakt, że ponieważ to regularne odpowiedniości, łatwo się do nich przyzwyczaić i nauczyć się – w czasie trwania rozmowy – przekładać automatycznie język rozmówcy na swój własny, a nawet naśladować jego wymowę). Tym, co dziś różni istotnie bułgarski od rosyjskiego, nie są wcale cechy fonetyczne (choć to one, paradoksalnie, ułatwiają ich klasyfikację), ale różnice w postaci leksemów o dużej frekwencji.
Dlaczego trudno nam zrozumieć Czecha? Bo w jego wypowiedziach jest zbyt wiele niezrozumiałych wyrazów. A nie dlatego, że różnicuje samogłoski na długie i krótkie, a my nie. Oczywiście wyrazów takich nie musi być dużo. Ważne, że się często powtarzają.