Artykuł został opublikowany także na portalu JustPasteIt (dawniej Eioba).
Wersja z 2022-01-10

Grzegorz Jagodziński

Pierwsi ludzie w Ameryce

Niektóre dane zawarte w tym artykule zaczerpnięto z tekstu Pierwsi odkrywcy Ameryki pióra Waldemara Wieszyńskiego.

Z badań genetycznych, pomimo pewnej ich ułomności, wynika data powstania gatunku ludzkiego, a dokładniej czas, w którym istniał wspólny przodek wszystkich dziś istniejących ludzi. Udało się ustalić, że data ta zawiera się w przedziale 200–300 tysięcy lat temu. Nie wynika ona bynajmniej tylko z badań nad zmiennością genetyczną, ale udało się ją powiązać ze znaleziskami archeologicznymi, badaniami klimatycznymi itd.

Pierwsze migracje ludzi

Według scenariusza zwanego „pożegnaniem z Afryką”, około roku 80 000 p.n.e. pewne grupy ludzkie przekroczyły Bab el-Mandeb. Co prawda, inne grupy dotarły na Bliski Wschód nieco wcześniej, ale jak się wydaje, nie udało im się przetrwać. Wszyscy ludzie mieszkający poza Afryką mają natomiast wspólnego przodka, który około 80 000 lat temu żył w południowej Arabii. Wśród tej grupy znaleźli się też z dużą pewnością przodkowie wszystkich grup Indian. Niestety, drogi, jakimi docierali do Nowego Świata, a zwłaszcza chronologia ich wędrówki, owiane są mgłą tajemnicy.

W ciągu następujących 20 tysięcy lat doszło do migracji głównie w kierunku wschodnim, w wyniku czego ludzie znaleźli się w Australii. Wybuch superwulkanu Toba na Sumatrze około 72 000 p.n.e., który spowodował zdziesiątkowanie ludzkiej populacji, oraz przyczyny klimatyczne (susza uniemożliwiająca egzystencję na Pustyni Arabskiej) sprawiły, że rejon Bliskiego Wschodu został (ponownie) zasiedlony przez ludzi nieco później, może 50 tysięcy lat temu. Pewna fala osadnictwa dotarła także na północny wschód, w okolice Jeziora Bajkał. Prawdopodobnie te trzy rejony (Bliski Wschód + może Kaukaz, Syberia i Australia) stały się jądrami osadnictwa, w których doszło do ukształtowania się cech antropologicznych, określanych też jako cechy rasowe. Mamy rzecz jasna dowody, że ludzie wciąż krzyżowali się między sobą. Jednak fakt, że dziś mamy zróżnicowanie rasowe (którego nie zawsze można wytłumaczyć względami klimatycznymi, bo np. rasa „żółta” czyli mongoloidalna wykazuje przystosowania do życia na przedpolach lodowca, a mimo to zamieszkuje też tereny równikowe), świadczy dobitnie o tym, że w ciągu naszej historii doszło do powstania kilku centrów osadnictwa stanowiących układy przymknięte, tj. takich, że krzyżowanie zachodziło głównie wewnątrz nich.

Australia została skolonizowana, jak wskazują najnowsze odkrycia, już 60 tysięcy lat temu. Najnowsze badania genetyczne sugerują, że Australczycy oddzielili się od pozostałych ludzi 64–75 tys. lat temu; ich nieznajomość łuku także dowodzi zbliżonej daty oddzielenia – inni ludzie zaczęli bowiem używać tego narzędzia około 70 tysięcy lat temu. Ponieważ Australia nigdy nie była połączona pomostem lądowym z Azją, ludzie musieli dostać się tam na jakichś „jednostkach pływających”, dzięki którym udało się im przebyć około 100–150 km morza. Mówi się przy tym o przynajmniej dwóch falach osadniczych (Tasmańczycy byli przecież wyraźnie różni od australijskich Aborygenów), w każdym razie ludzie już wtedy posiedli umiejętność przebywania akwenów o sporej szerokości, takim lub innym sposobem. Nie ma zatem absolutnie żadnych przeszkód, aby założyć, że także zasiedlenie Ameryki odbywało się już w podobnym okresie.

Kolonizacja Ameryki według Hrdlički oraz w świetle archeologii

Hrdlička, który twierdził, że pierwsi ludzie w Ameryce zjawili się jakieś 10 tysięcy lat temu (czyli około roku 8000 p.n.e.) w postaci jednej fali emigrantów znad Jeziora Bajkał, powinien już odejść niemal zupełnie w zapomnienie. Dziś znane są stanowiska o wysokich datowaniach, które tezie Hrdlički przeczą wyraźnie. Oto niektóre z nich (dane oparte m.in. na angielskiej Wikipedii):

30–27 tysięcy lat temu na terenie dzisiejszego Urugwaju żyły gigantyczne leniwce. Ostatnio odkryto wielkie skupisko kości tych zwierząt na dnie osuszonego zbiornika Arroyo del Vizcaíno. Część z nich nosi ślady bardzo przypominające nacięcia zrobione kamiennymi ostrzami.

Są naukowcy przeczący autentyczności tych znalezisk i tłumaczący opisywane ślady jako naturalne, niezwiązane z działalnością ludzką. I gdyby rzecz dotyczyła jednego stanowiska, należałoby im uwierzyć. Niektóre przynajmniej ze znalezisk o tak wysokich datach wyglądają jednak naprawdę wiarygodnie. Poza tym nie powinno wcale dziwić takie ich datowanie, bo przecież zgadza się ono świetnie z wynikami badań genetycznych, a także lingwistycznych, o czym poniżej. Ci, którzy nie uznają wyżej wymienionych znalezisk za autentyczne, czynią to z różnych powodów. Na przykład z powodu przekonania, że Ameryka była zasiedlona znacznie później (a więc z powodu wiary w autorytet Hrdlički). Takie uprzedzenia nie powinny w ogóle mieć miejsca w nauce… A jak twierdzi literatura przedmiotu, pewne znaleziska są odrzucane… bo odkryć dokonali Francuzi, a nie Amerykanie. To już przechodzi wszelkie pojęcie… ale niestety, nauka nie jest wolna od ideologii i polityki.

Nie przekonują natomiast rzekome znaleziska starsze niż owe 50 tysięcy lat. Po pierwsze, są one istotnie wątpliwe, po drugie rażąco nie pasują one do obrazu wynikającego z innych badań. A skoro nie da się ich dopasować do żadnego modelu, musiałyby one mieć niezbitą wymowę dowodową, aby poważnie się nimi zajmować. Tak jednak nie jest i dlatego uważa się ja za falsyfikaty, omyłki, a nawet mity (znaleziska te nigdy nie istniały i ktoś je wymyślił).

Teza o zasiedleniu Ameryki około 50–40 tysięcy lat temu nie jest natomiast niemożliwa do przyjęcia. W tym samym czasie ludzie zasiedlili Australię i również musieli używać do tego celu jednostek pływających. Zresztą, jak podają wiarygodne źródła, około 70 000, 32 000 i 18 000 lat temu doszło do zestalenia takiej ilości wody oceanicznej w postaci czap lądolodów, że istniał korytarz lądowy między Azją a Ameryką. Beringia, bo takim terminem ochrzczono ów zatopiony obecnie ląd, była porośnięta stepo-tundrą, a zatem stanowiła atrakcyjne miejsce do życia dla paleolitycznych łowców i zbieraczy. Godne podkreślenia jest przy tym, że w okresie Hrdlički (10 000 lat temu) Beringia najprawdopodobniej już nie istniała.

Nie wiadomo, czy podobnie dogodne warunki istniały akurat 50 czy 40 tys. lat temu, Beringia była bowiem okresowo zatapiana, a poza tym istniał okresowo na jej terenie lodowiec znakomicie utrudniający wszelkie próby migracji. Jeżeli jednak wówczas Cieśnina Beringa nie wyłaniała się w postaci lądowego przejścia, zasiedlenie Ameryki było i w takim przypadku prawdopodobne, czego dowodzi fakt kolonizacji Australii, które na pewno dokonało się drogą morską. Ostatnio głośno jest też o tzw. autostradzie morszczynowej – przybrzeżnych płyciznach, na których istniały dobre warunki do połowów. Pierwsi Amerykanie mogli więc dopłynąć na swych prymitywnych łodziach do nowych brzegów, polując na morskie zwierzęta.

Ostatnio wypowiada się na ten temat jeden z wybitnych polskich archeologów1, szacując ramy czasowe istnienia Beringii na okres między 60 000 a 13 000 p.n.e. i zaznaczając, że przejście lądowe wolne od lodu istniało między 40 000 a 21 000 p.n.e. oraz ponownie krótko po 14 000 p.n.e. Biorąc pod uwagę ogólną ciekawość świata i ekspansywność gatunku ludzkiego należałoby więc raczej postawić pytanie, dlaczego syberyjscy myśliwi mieliby nie skorzystać z okazji przedostania się na kontynent amerykański z chwilą, gdy tylko pojawiła się taka możliwość, tzn. według cytowanego archeologa około roku 40 000 p.n.e., i co miałoby blokować przed migracją ówczesnych ludzi przez najbliższe 19 tysięcy lat, czyli przez cały okres istnienia wolnego od lodu pomostu lądowego między Azją a Ameryką Północną. Dopóki ktoś nie znajdzie takiej wiarygodnej przyczyny, teza o zasiedleniu Ameryki w tym właśnie przedziale czasowym będzie znacznie bardziej prawdopodobna niż teza o późnym zasiedleniu Ameryki, dopiero w wąskim przedziale czasowym około 13 500 p.n.e. Nawiasem mówiąc, data ta jest i tak wcześniejsza niż zaproponowana przez Hrdličkę.

W literaturze archeologicznej za pewne uchodzi istnienie kultury Clovis ok. 9000 p.n.e. (11 tysięcy lat temu), a pewni konserwatywnie, a właściwie fanatycznie nastawieni autorzy podążający śladami Hrdlički gotowi są przeczyć autentyczności wszelkich znalezisk starszych (określanych jako pre-Clovis). Tymczasem bezdyskusyjne prawo istnienia zdobyła sobie już w naukowym świecie przynajmniej jedna starsza kultura archeologiczna Ameryki Północnej, Sandia, istniejąca w okresie od 12 000 do 8000 p.n.e., a więc starsza o 3 tysiące lat. Dość głośne było też znalezisko kościanego grotu, tkwiącego w kości mastodonta, które ostatnio wydatowano na 13 800 lat temu (11 800 p.n.e.). Takie datowanie zadaje kłam tezie Hrdlički i podaje w wątpliwość sens „granicy Clovis”. W 2011 roku ogłoszono wyniki badań na stanowisku Buttermilk Creek w Teksasie, z licznymi zachowanymi narzędziami (w liczbie ponad 15 tysięcy), bardziej prymitywnymi niż narzędzia kultury Clovis, i wydatowanymi na 13 200 do 15 500 lat temu (11 200 do 13 500 p.n.e.), jednak obejmujące też przedmioty o 2 tysiące lat starsze i datowane na 17 500 lat temu. Za niekwestionowane uchodzą znaleziska z Monte Verde w Chile, datowane na 14 600 lat temu, także przeczące scenariuszowi Hrdlički i doktrynie „Clovis First”. Już w czasach kultury Clovis rozwijała się też równolegle całkiem różna od niej kultura, znana ze znalezisk w jaskiniach Paisley, do której jeszcze powrócimy. Jej istnienie dowodzi przynajmniej tego, że Amerykę musiały zasiedlić niezależnie od siebie co najmniej dwie grupy ludzi.

Kolonizacja Ameryki w świetle genetyki

Ważkiego argumentu dla hipotezy wczesnego zasiedlenia Ameryki dostarcza niedawne (2008) odkrycie nowego gatunku człowieka, który 41 tysięcy lat temu zamieszkiwał Jaskinię Denisowa w górach Ałtaj. Okazuje się, że z denisowczykami krzyżowali się ludzie zamieszkujący dziś Australię, Oceanię, Azję Płd.-Wsch. (głównie Melanezyjczycy), ale nie przodkowie Indian. Ci ostatni musieli zatem oddzielić się od dzisiejszych Azjatów, zanim denisowczycy wymarli. A nie ma żadnych dowodów, by żyli oni jeszcze 10 czy 15 tysięcy lat temu. Szacuje się wręcz (także na podstawie innych faktów), że do krzyżowania doszło 20–40 tysięcy lat temu. Przodkowie Indian musieli więc oddzielić się od Azjatów nie później niż 20 tysięcy lat temu. Ponieważ byłoby niewytłumaczalne, gdyby przodkowie Indian (wolni od genów denisowczyków) żyjąc jeszcze w Azji, nie krzyżowali się przez dłuższy czas z żyjącymi obok nich ludźmi, którzy nosili w sobie takie geny, wiarygodny wiek zasiedlenia Ameryki musi być co najmniej dwukrotnie starszy niż sądził Hrdlička.

O wczesnych migracjach ludności Eurazji do Ameryki świadczą też liczne badania genetyczne. Niektóre z nich dowodzą pokrewieństwa Indian nie tylko z mieszkańcami północno-wschodniej Syberii, ale także Europy. Przeprowadzone analizy sugerują, że współczesna ludność pochodzi od dwóch całkiem odrębnych populacji. Jedną stanowili przybysze z Bliskiego Wschodu, którzy przynieśli ze sobą rolnictwo. Ich geny najlepiej zachowały się do dziś u Basków, mieszkańców Sardynii oraz Druzów zamieszkujących dziś Izrael, Liban i Syrię. Drugą populację stanowili paleolityczni i mezolityczni myśliwi i zbieracze, spokrewnieni właśnie między innymi z Indianami.

W południowej części środkowej Syberii, niedaleko wioski Mal′ta, znaleziono w latach dwudziestych XX wieku szkielet młodzieńca, który żył 24 tysiące lat temu. Okazało się, że był on bliskim krewnym z jednej strony dzisiejszych Indian (dzielił z nimi około 30% wspólnych genów), z drugiej zaś dawnych mieszkańców Europy (obecnej europejskiej części Rosji, Czech i Niemiec). Podobny genom miał inny człowiek, żyjący również na Syberii 17 tysięcy lat temu. Zachodnioeuropejskie elementy obecne w genomie Indian niekoniecznie zostały więc przyniesione dopiero wraz z pierwszymi nowożytnymi europejskimi kolonizatorami. Skoro jednak ludzie już 24 tysiące lat temu byli tak mobilni, że zbliżone do siebie genetycznie grupy żyły jednocześnie w Europie i w środkowej Syberii, byłoby ogromną niespodzianką, gdyby mniej więcej w tamtym właśnie okresie nie przedostali się także do Nowego Świata.

Ile było fal kolonizacji Nowego Świata?

Hrdlička sądził, że zasiedlenie Ameryki odbyło się tylko raz, istniała więc tylko jedna fala migracji. Twierdzenie to niektórzy bezrozumnie powtarzają do dziś jak mantrę (opierając się na rzekomych ustaleniach genetyków, ostatnio zresztą wyraźnie zanegowanych, o czym niżej), a przecież jest ono nieprawdziwe w sposób niekwestionowany, skoro w Ameryce obok Indian żyją także Aleuci i Eskimosi (a do tego pewne ich odłamy zamieszkują także Syberię). Istnienie kultury Paisley obok bardzo różnej od niej kultury Clovis dowodzi, że Amerykę musiały zasiedlić niezależnie od siebie co najmniej dwie grupy ludzi jeszcze przed przybyciem Eskimosów. Najnowsze badania kraniometryczne potwierdzają, że już w czasach kultury Clovis Amerykę zasiedlali ludzie o bardzo różnych cechach fizycznych. Różnorodność wśród współczesnych Indian wydaje się tylko skromną pozostałością dawnego ich zróżnicowania. Także językoznawcy kwestionują hipotezę jednej fali migracyjnej, bowiem języki Indian Na-Dené (do których należą m.in. Apacze) wykazują podobieństwa do języków jenisejskich, za to są zupełnie niepodobne do innych języków indiańskich. Pomijając więc nawet kwestię najstarszych uznanych amerykańskich kultur, za całkowicie pewne należy uznać co najmniej trzy migracje: najmłodszą Eskimosów, starszą od niej migrację Na-Dené, oraz jeszcze starszą migrację pozostałych Indian.

Jest rzeczą charakterystyczną, że genetycy przeczyli do niedawna nawet sprawie tak oczywistej, jak przybycie do Nowego Świata Na-Dené i Eskimosów jako odrębnych fal migracji. Dowodzi to wyraźnie, jak wielkim stopniem niepewności obarczone są wyniki ich badań. Dopiero całkiem niedawno pokazano na podstawie szczegółowszych niż dotąd badań DNA całego genomu (a nie tylko DNA mitochondrialnego czy DNA chromosomu Y), że Indianie przybyli w co najmniej 3 falach. Autor opublikowanego 11 lipca 2012 omówienia oryginalnego artykułu przekonuje, że główna fala migracyjna dotarła do Nowego Świata około 15 tysięcy lat temu (13 tys. lat p.n.e., co i tak o 5 tysięcy lat poprzedza hipotetyczną datę zaproponowaną przez Hrdličkę), ale po niej wystąpiły jeszcze dwie mniejsze fale: Na-Dené i Eskimo-Aleutów. Wielką acz kompletnie niezrozumiałą dla każdego logicznie myślącego człowieka konsternację wywołało u genetyków stwierdzenie, że 90% badanych genów Na-Dené jest wspólnych z Algonkinami, którzy najwyraźniej zamieszkiwali wcześniej tereny skolonizowane przez późniejszych przybyszów. Innymi słowy, wśród Na-Dené przetrwało tylko 10% genów ich językowych przodków, zaś całą resztę odziedziczyli po zastanych na miejscu tubylcach. Także trzecia wyróżniona fala migracyjna okazała się (ku niewytłumaczalnemu zaskoczeniu badaczy) skłonna do krzyżowania się z ludźmi, którzy przybyli do Nowego Świata przed nimi: mniej więcej połowa genów Eskimosów została odziedziczona od emigrantów wędrujących jako pierwsza fala. Choć autorzy artykułu nigdzie nie formułują tego jasno, z przeprowadzonych przez nich badań wynika też stosunkowo duża odrębność genetyczna Algonkinów od pozostałych Amerindian.

Okazuje się jednak, że na tym nie koniec, bo rdzenna ludność Ameryk, nawet już po wykluczeniu Eskimosów i Na-Dené, wcale nie jest jednolita antropologicznie. U pewnych plemion (np. Nambikuara lub Botocudo) odkryto mianowicie cechy nawiązujące do mieszkańców Melanezji i Australii. Skoro ludzie rasy australoidalnej dotarli do Australii, mogli dotrzeć i do Ameryki. Oczywiście sama możliwość o niczym jeszcze nie przesądza. Jednak fakt opisania plemion o wyraźnych cechach australoidalnych przeczy zdecydowanie tezie Hrdlički o pojedynczej kolonizacji Ameryki i o genetycznej jedności Indian.

Archeologia także dostarcza dowodów, że musiały istnieć różne fale osadnictwa indiańskiego: starsi osiedleńcy nie znali na przykład strzał o ząbkowanych krawędziach. Twórców tych prymitywnych kultur określa się ogólnie jako Paleoindian lub Paleamerykanów, i przeciwstawia później przybyłym Amerindianom.

Z punktu widzenia lingwistyki jest też niemal pewne, że do Ameryki musieli dotrzeć nosiciele różnych języków, bo pokrewieństwa między różnymi rodzinami językowymi Indian nie ma praktycznie żadnego, za to znaleziono związki z różnymi grupami zewnętrznymi.

Z badań nad cechami antropologicznymi i genetycznymi Indian, a także – przede wszystkim – z badań lingwistycznych, wyłania się zatem obraz następujący:

(1) Było kilka fal zasiedlenia Ameryki, nie jedna ani nie dwie. Nieprawda, że wszyscy Indianie są niemal jednakowi i że wszystkich da się wywieść od jednego przodka, który przybył z okolic jeziora Bajkał. Na przykład pomiędzy językami Ameryki Południowej istnieją takie różnice, że muszą liczyć one sobie co najmniej 20 tysięcy lat, a może i znacznie więcej (zob. tutaj). Niektórzy twierdzą, że jeżeli w ogóle języki te są spokrewnione, to na pewno ich wspólny przodek istniał więcej niż 20 tysięcy lat temu, równie dobrze różnice mogą jednak sięgać czasów wyjścia ludzi z Afryki. Greenberg doszedł co prawda do wniosku (zob. np. tutaj), że jednak większość języków Indian łączy pewne pokrewieństwo (teza ta jest mocno kwestionowana przez specjalistów), ale, jak zaznaczono wyżej, nawet on podkreśla odrębność jednej z grup, mianowicie na-dené, i pod tym względem przeczy tezie Hrdlički o jednej i niezbyt dawnej fali migracyjnej.

(a) Najdawniejszą falę zasiedlenia stanowią ludy Tinigua, Omurano, Nambikuara o swoistej i bardzo prymitywnej kulturze, mówiące językami rodziny guamo-chapacura i mieszkające w Brazylii. Tu mogą należeć także Botocudo (obejmujący Aimoré, Krenak i Gueren) z Minas Gerais, u których opisano występowanie melanezyjskich cech antropologicznych. Lud ten używał dziś już prawdopodobnie wymarłych języków z rodziny botocudo, dla której nie znaleziono żadnych dalszych pokrewieństw (informacje, że język botocudo należy do fyli ge-pano-karibi, są nieprawdziwe, i dotyczą mowy całkiem innego plemienia określanego też jako Xokleng). Związków antropologicznych z ludnością melanezyjską doszukano się również wśród plemion Pericu, Guaycura i Monqui, zamieszkujących niegdyś płd. Kalifornię. Prawdopodobnie pozostałością po tej bardzo starej, paleoindiańskiej fali kolonizacyjnej są też plemiona z Ziemi Ognistej i okolic („Fuegianie”): Alakalufowie, (Alacaluf, Kawésqar), Ona (Selk’nam), Haush (Manek’enk, wymarli w XX wieku), Jaganowie (Yámana, Yaghan), Chono (wymarli w XIX wieku), jak również Patagończycy: Puelcze (Puelche, Guennakin) oraz Tehuelcze (Tehuelche, w tym Künün-a-Güna, Küwach-a-Güna, Mecharnuekenk i Aonikenk).

Autochtoniczne grupy etniczne na południowym krańcu Ameryki
1. Mapucze (z grupy araukańskiej, z nowszej fali migracyjnej), 2. Puelcze, 3a. Künün-a-Güna, 3b.Küwach-a-Güna, 4. Mecharnuekenk, 5. Aonikenk, 6. Ona, 7. Haush, 8. Jaganowie, 9. Alakalufowie, 10. Chono.
Źródło: nieistniejąca już witryna andaman.org.

(b) Drugą falę stanowią ludy mówiące językami fyli ge-pano-karibi, mieszkające w Brazylii, ale i na Karaibach.

(c) Trzecia fala to plemiona Arawak.

(d) Czwartą stanowią Aymara, Quechua (wliczając Inków…), ale także Zuñi i Tarasca (z Meksyku i USA: widać tu wyraźnie kierunek migracji z północy na południe; od głównej fali oddzielają się poszczególne „odpryski”, niektórym udało się przetrwać do czasów współczesnych). Dla do tej pory wymienionych grup językowych nie znaleziono dotąd żadnych zewnętrznych powiązań.

(e) Piąta fala to ludy penuti-majańskie oraz Chibcha i Tucano, zasiedlające głównie Amerykę Środkową. Wysunięto hipotezę o związkach języków penuti z uralskimi, zob. tutaj. Bardzo ciekawą tezę przedstawił John Asher Dunn. Według niego języki tsimshian (zwykle zaliczane do makrorodziny penuti) są grupą języków indoeuropejskich, a ich użytkownicy – potomkami migracji, która doprowadziła także do ukształtowania się Tocharów. Zaprezentowany przez niego materiał rzeczywiście skłania do refleksji, jednak zaliczenie grupy tsimshian do rodziny indoeuropejskiej jest chyba błędem. Natomiast widać w tej grupie wiele wyrazów, które mogą być starymi zapożyczeniami z indoeuropejskiego języka bliskiego tocharskiemu. Dowodzi to w każdym razie stosunkowo niedawnej migracji Indoeuropejczyków do Nowego Świata.

(f) Kolejną falę miałyby stanowić ludy Hoka, a także Dakota (Siuksowie), Muskogi, Irokezi i Tlapanatec (USA i Meksyk). Istnieją lingwistyczne przesłanki, że języki tych ludów mają związek z językami polinezyjskimi, czy szerzej, austronezyjskimi lub wręcz austryjskimi. Związków antropologicznych z ludnością melanezyjską doszukano się również wśród plemion zamieszkujących płd. Kalifornię. Można więc zaryzykować tezę, że jakiś odłam ludów spokrewnionych z dzisiejszymi Austronezyjczykami przedostał się w dawnych czasach (rzędu 10 tysięcy lat temu lub dawniej) do Ameryki Północnej, a pozostałości jego dziedzictwa pozostały do dziś tak w sferze języka, jak i w cechach fizycznych. Być może należy wykluczyć wyprawy transoceaniczne przy pomocy tratw już w tym okresie. Warto przecież przypomnieć sobie, że historia zasiedlenia Polinezji liczy się raczej w setkach niż tysiącach lat. Ta sama siła, która wypchnęła ludy austronezyjskie z Azji Płd.-Wsch. (gdzie dziś szuka się ich krewnych wśród ludów tajskich) na Formozę (Tajwan), a następnie na Indonezję i dalej na wyspy Pacyfiku (i Oceanu Indyjskiego – Madagaskar!) mogła jednak „przepchnąć” jakąś ich grupę przez Beringię.

(g) Następną falę stanowią Aztekowie, Jutowie i Szoszoni, mówiący językami rodziny uto-azteckiej.

(h) Dla jeszcze następnej fali, obejmującej ludy algijskie: Wiyot, Yurok, Beothuk i Algonkinów (w tym Czejenów, Czarne Stopy i Mohikanów), a być może także szereg innych grup, doszukano się również określonych związków językowych z mieszkańcami Azji. Z językoznawczego punktu widzenia grupa ta pozostaje wewnętrznie niejednorodna (w szczególności obecnie raczej odrzuca się sugerowane kiedyś pokrewieństwo języków almosańskich obejmujących języki algonkińskie, izolat kutenai i języki mosańskie: wakash, salish, chimakuan), nie mogą więc dziwić różne i wielokierunkowe związki zewnętrzne. I tak, dopatrywano się podobieństw pomiędzy językami Wakash a językami ałtajskimi (turkijskie, mongolskie, mandżu-tunguskie, koreański i japoński) i izolowanym językiem Niwchów (Giliaków) używanym nad Amurem, a także z językami czukocko-kamczadalskimi. Niedawno pojawiła się hipoteza (sformułowana przez Szeweroszkina), że szczególne pokrewieństwo wiąże języki z grup wakash i salish z grupą awaro-ando-cezyjską języków północno-wschodnio-kaukaskich.

(i) Znaleziono też o wiele silniejsze argumenty za pokrewieństwem rodziny językowej na-dené (grupy plemienne Haida, Tlingit, Eyak oraz Atapaskowie, z których najbardziej znani są Nawaho i Apacze – przy czym przynależność Haida do tej grupy bywa mocno kwestionowana) z językami północnokaukaskimi, a po drodze także z buruszaskim (izolowany język w zach. Himalajach), jenisejskimi (Ketowie), a prawdopodobnie też z rodziną chińsko-tybetańską. Szczególnie dobrze umotywowane wydaje się ostatnio pokrewieństwo zarówno językowe, jak i genetyczne Tlingit, Eyak, Atapasków i ludów jenisejskich. Spotykany gdzieniegdzie pogląd, że dla języków indiańskich udało się odszukać pokrewne języki w Azji, co jakoby potwierdzało hipotezę Hrdlički, polega właśnie na nieuzasadnionej generalizacji odkrycia pokrewieństwa dené-(chińsko)-kaukaskiego. A przecież ludów Na-Dené nie można identyfikować z Indianami w ogóle, bo stanowią tylko jedną z wielu grup rdzennych mieszkańców Ameryki. Mało to, niektórzy językoznawcy ostro przeciwstawiają ludy Na-Dené (i Eskimosów) wszystkim pozostałym rdzennym mieszkańcom Ameryki, wobec których używają określenia Amerindianie (genetycy natomiast nie widzą podstaw, by Na-Dené wyłączyć z tej grupy!). Należy podkreślić wyraźnie, że dla języków amerindiańskich (może z wyjątkiem Penuti, Hoka, Wakash i Salish) nie udało się odnaleźć związków z żadnymi językami nieamerykańskimi. Warto też zauważyć, że Indianie Na-Dené nie różnią się wiele pod względem genetycznym i antropometrycznym od innych Indian, z czego płynie wniosek, że wszelkie wywody oparte na genetyce, jakoby zasiedlenie Ameryki odbyło się w postaci jednej, niewielkiej fali migracyjnej, należy między bajki włożyć. Albo badania są nierzetelne, albo też nieprawidłowo wyciąga się wnioski z ich wyników.

(j) Najmłodszą falą osiedleńczą (nie licząc kolonizatorów z Europy) są Aleuci i Inuici (Eskimosi), których w Ameryce zalicza się do Indian, a u nas nie.


Etapy zasiedlania Ameryki według George’a Webera:

1. Na żółto zaznaczono pozostałości najdawniejszych mieszkańcow o cechach negrytoidalnych, którzy przybyli do Ameryki przed granicą Clovis (ponad 13 tysięcy lat temu).

2. Różowy kolor oznacza obszary, na których zamieszkali Amerindianie, potomkowie migracji sprzed 12 tysięcy lat.

3. Kolor czerwony to migracja Indian Na-Dené sprzed 10 tysięcy lat.

4. Kolorem czarnym i szarym oznaczono tereny skolonizowane 6 tysięcy lat temu, odpowiednio przez Aleutów i Eskimosów.

Źródło: nieistniejąca już witryna andaman.org.

(2) Badania grup krwi i innych cech mierzalnych (mówiąc w skrócie) pokazały, że zasiedlanie Ameryki rzeczywiście odbywało się w wielu falach, a grupy młodsze najczęściej nakładały się na starsze tak, że niewiele dawnych cech dziś pozostało. Dlatego antropologicznie Indianie sprawiają wrażenie grupy jednorodnej. Teza, że genetycy udowodnili, że wszyscy Indianie wywodzą się od nielicznej grupy (szacowanej na 100 osób), która przekroczyła Beringię 20, a może i 10 tysięcy lat temu, jest nieprawdziwa i nieuzasadniona. Taka sugestia istotnie została postawiona, ale argumenty przytaczane na jej poparcie nie są wcale przekonujące. Wywnioskować można jedynie, że około 10 tysięcy lat p.n.e. do Nowego Świata dotarła duża fala osadników z Azji, którzy dosłownie zalali większość Ameryki, krzyżując się z ludami (określanymi mianem Paleoindian lub Paleoamerykanów), które były tam wcześniej i powodując, że dziś większość Indian nosi w swoich genach ich cechy. I rzeczywiście, najnowsze badania genetyczne (zob. np. tutaj) sugerują, że przed amerindiańską falą migracyjną musiały istnieć wcześniejsze fale „Paleoamerindian”, choć liczba przybyszy nie była chyba zbyt imponująca. Stąd ślady pozostawione przez nich w genetyce późniejszych kolonizatorów nie są wyraźne, a związane z nimi znaleziska archeologiczne nieliczne i trudne do odszukania.

(3) Wśród Indian odnaleziono 4 odrębne główne typy antropologiczne, o których sądzi się, że nie wytworzyły się na miejscu, lecz zostały zaimportowane z Azji:

(a) paleoamerykański, występujący dziś w Nowej Anglii i na „środkowym wschodzie” USA, a także w Boliwii, Paragwaju oraz w płd. Brazylii, w Argentynie i w Chile,

(b) arktyczny, występujący – jak sama nazwa mówi – na Alasce i w Kanadzie, ale także w płn. Chile (!), wsch. Brazylii i środkowej Argentynie,

(c) pacyficzny, występujący – znów zgodnie z nazwą – wzdłuż zach. wybrzeża całego łańcucha Kordylierów i Andów (od Alaski po Chile), ale także w kilku wyspach porozrzucanych tu i ówdzie (środkowo-wschodnie USA, wsch. Wenezuela i Gujana, Boliwia, Paragwaj, wreszcie Urugwaj i sąsiadujące tereny Brazylii i Argentyny),

(d) krótkogłowy typ azjatycki – jedyny, który spotkać można niemal wszędzie, z wyjątkiem wschodnich terenów Kanady i USA oraz samego południa Ameryki Południowej.

Taki właśnie obraz zgadza się w pełni z tezą o wielofalowym zasiedlaniu Ameryki, z czego tylko ostatnia fala (za to najszerzej rozlana) ma wyraźne związki z (dzisiejszą) Azją. Poprzednie fale ludności też zapewne przyszły z Azji, ale… o wiele wcześniej. I nie były tak ekspansywne, jak fala ostatnia.

(4) W popularnej literaturze można spotkać informacje o związkach Indian z rasą białą. Są one nieco mityczne, i trudno jest dotrzeć do wiarygodnych danych. Słynne znalezisko człowieka z Kennewick (wiek 9500 lat) ma natomiast cechy Ajnów, a nie ludzi „rasy nordyckiej”. Ajnowie wykazują co prawda pewne zbieżności z Europeidami, ale raczej nie są z nimi tożsami. Niektórzy doszukują się ich podobieństwa do Weddów (Cejlon) i Papuasów. Na pewno mają niewiele wspólnego z Mongoloidami. W każdym razie około roku 7500 p.n.e. w Ameryce z całą pewnością żyli ludzie zupełnie niepodobni do dzisiejszych Indian.

Ostatnio odkryto znacznie więcej pozostałości Paleoindian. Rezultaty ich szczegółowych badań skłaniają ku wnioskowi, że współcześni Amerindianie nie są potomkami Paleoindian. W podsumowaniu autorzy piszą:

„Paleoamerykanie i Amerindianie wykazują bardzo wyraźne różnice morfologiczne: żaden z okazów tych pierwszych nie wykazuje bezpośrednich związków z tymi drugimi. Zamiast tego najmniejsza odległość morfologiczna oddziela Paleoamerykanów od Australo-Melanezyjczyków (oraz czaszki z górnej jaskini Czu-Ku-Tien), a Amerindian od wschodnich Azjatów”

(5) Około roku 8000 p.n.e. pojawiają się, w Ameryce pierwsi ludzie używający ząbkowanych grotów strzał i innych wytworów zaawansowanej kultury mikrolitycznej. Wynika stąd prosty wniosek, że poprzedni mieszkańcy na pewno przyszli do Ameryki z inną falą osadniczą. Znów jest to rażąco sprzeczne z nieuzasadnioną tezą, że wspólny przodek wszystkich Indian mieszkał nad Jeziorem Bajkał. Ponadto, przynajmniej ten element indiańskiej kultury nie jest rdzennie amerykański, lecz przedostał się do Ameryki z zewnątrz wraz z jedną z kolejnych fal osiedleńczych.

(6) Choć lądowa droga zasiedlania Ameryki przez Beringię wydaje się niektórym najbardziej oczywista, to jednak nie jest jedyną możliwą. Istnieją przesłanki, które każą rozważać także możliwość zasiedlenia Ameryki innymi drogami.


Drogi zasiedlania Ameryki według George’a Webera
Małe litery a-e oznaczają trasy migracji (opisane w artykule)
Duże litery A, B, C, D, X oznaczają haplogrupy mitochondrialnego DNA.
Źródło: nieistniejąca już witryna andaman.org.

(a) Lądowa droga kolonizacji przez lądowy korytarz Beringii została zapewne wykorzystana przez różne grupy Amerindian (w tym Na-Dené), a także przez Eskimosów. Warto w tym kontekście rozważyć także możliwość przemieszczania się Eskimosów szlakiem północnym, po lodzie Morza Arktycznego lub czółnami wzdłuż krawędzi lodu. Nie można wykluczyć, że sami Eskimosi migrowali wielokrotnie: wymarli kilkaset lat temu „Dorseci” (ludność kultury Dorset) byli najprawdopodobniej całkiem odrębną grupą Eskimosów, która zaludniła północ Ameryki przed dzisiejszymi Eskimosami. Zauważmy też, że pewne grupy Eskimosów zamieszkują Syberię do dzisiaj. Różnice językowe między nimi a ich krewniakami z Alaski są na tyle małe, że należy założyć przemieszczanie się Eskimosów z powrotem do Azji przez Cieśninę Beringa w czasach stosunkowo niedawnych. Co więcej, dane genetyczne sugerują, że takie wsteczne migracje zdarzały się w przeszłości i że dotyczyły przynajmniej części ludów paleosyberyjskich.

(b) Tzw. autostrada morszczynowa (Pacific coastal route) wzdłuż południowych wybrzeży Beringii i naastępnie wzdłuż zachodnich wybrzeży Ameryki mogła posłużyć niektórym grupom Paleoamerykanów, w tym Jaganom i Akalufom. Przeprawa wzdłuż lądu pokrytego lądolodem nie mogła być dla nich większym wyzwaniem niż niegdyś przeprawa pierwszych kolonizatorów Australii, tym bardziej, że kolonizatorom Nowego Świata, w przeciwieństwie do kolonizatorów Australii, nie brakowało wody pitnej z uwagi na łatwą dostępność lodu. Pożywienia w czasie podróży dostarczało im morze tak samo jak robiło to niemal do czasów współczesnych. Są to ludy obeznane z morzem, które potrafiły zdobywać pożywienie, korzystając z wątłych czółen w czasie sztormowej pogody, w dodatku nurkując nago w lodowatej wodzie. Najprawdopodobniej morską drogą dostali się też do Ameryki Aleuci. Warto nadmienić, że mimo ich językowych zbieżności z Eskimosami, oba ludy dzielą dość znaczne różnice genetyczne. Na ich podstawie szacuje się, że oddzieliły się one od siebie jakieś 10 tysięcy lat temu, zatem jeszcze w Syberii. Wynika stąd, że przybyły do Ameryki w co najmniej dwóch falach, zapewne różnymi drogami.

(c) Droga z Australii przez Pacyfik bezpośrednio do Ameryki Południowej nie wydaje się zbyt prawdopodobna, gdyż wymagałaby rozwiniętych umiejętności żeglarskich już wiele tysięcy lat temu, na długo przed Polinezyjczykami. Sceptycy podkreślają, że łatwiej przebyć kilkadziesiąt kilometrów cieśniny na prymitywnych tratwach skleconych z pni drzew (a tym bardziej przejść przez wolny od lodu obszar suchą stopą) niż pokonać kilka tysięcy kilometrów otwartego oceanu. Jeśli więc odrzucimy niewiarygodną hipotezę istnienia Mu, kontynentu na Pacyfiku, który jakoby zatonął pod jego falami jeszcze przed wyłonieniem się Atlantydy, jedyną możliwą drogą dotarcia ludzi do Ameryki od wschodu pozostanie – zdaniem sceptyków – jednak Cieśnina Beringa. Południowo-wschodnia część Oceanu Spokojnego jest do tego prawie całkowicie pozbawiona wysp, jeśli nie liczyć Wyspy Wielkanocnej, Pitcairn i Juan Fernandez.

Choć pacyficzna droga zasiedlenia Ameryki nie wydaje się na razie udowodniona, istnieją silne dowody na migrację ludzi w przeciwnym kierunku: z Ameryki Południowej (ew. Środkowej) na wyspy Pacyfiku. W szczególności nie jest ostatecznie wyjaśniona kwestia zasiedlenia Wyspy Wielkanocnej. Literatura przedmiotu podaje, że nie znaleziono żadnych śladów jej zasiedlenia przed rokiem 300–400 n.e., kiedy to dotarli tu pierwsi Polinezyjczycy, najprawdopodobniej z Markizów. Jest to jednak typowy dowód ex nihilo – w istocie brak dowodów osadnictwa nie jest dowodem braku osadnictwa. Datowania śladów pobytu człowieka na Wyspie Wielkanocnej nie są poza tym ostateczne. Niekiedy podaje się, że najstarsze datowania radiowęglowe wskazują dopiero na lata 700–800 n.e., a najnowsze badania kwestionują także te ustalenia, i przesuwają czas zasiedlenia na rok 1200 n.e. Badania genetyczne z roku 2020 prowadzą jednak do sugestii, że niektóre grupy wschodnich Polinezyjczyków (zarówno tych zamieszkujących Wyspę Wielkanocną, jak i mieszkańców Markizów) mają domieszkę genetyczną pochodzącą od ludów żyjących na brzegach północnej części Ameryki Południowej, przy czym kontakt datuje się na ok. 1150 n.e.2 Miejscowa mitologia Markizów wskazuje na wschodnie, a nie zachodnie pochodzenie przodków, a mitologia Wyspy Wielkanocnej sugeruje, że w stosunkowo niedawnej przeszłości wyspa była zasiedlona przez dwie grupy ludzi: długouchych i krótkouchych. Pierwsi, niewiadomego (amerykańskiego?) pochodzenia, panowali nad drugimi. Między odkryciem wyspy przez Holendrów (1722) a przybyciem Jamesa Cooka (1773) doszło do powstania uciemiężonych przeciw ciemiężycielom i masakry długouchych. W każdym razie obecność na wyspie batatów daje podstawę do twierdzenia, że musiały istnieć jakieś kontakty jej mieszkańców z Ameryką Południową. Dowodzi to przynajmniej tego, że pokonanie całego Pacyfiku nie było jednak niemożliwe dla ludzi dysponujących stosunkowo prymitywnymi środkami transportu.

Migracja z Australii do Ameryki Południowej wiele tysięcy lat temu, jeśli rzeczywiście miała miejsce, nie musiała oznaczać dłuższego pobytu na każdej napotkanej wyspie. Wyprawa kolonizacyjna mogła podążać na wschód, zatrzymując się tylko na krótkie postoje na skrawkach lądu, które uznawano za zbyt niegościnne. Tym być może da się objaśnić brak tak starych śladów osadnictwa na Wyspie Wielkanocnej. Nie można też dowodzić, że wyprawa taka była niemożliwa z uwagi na niesprzyjające prądy morskie, gdyż o ich przebiegu przed tysiącami lat nie wiemy dosłownie nic.

Istnieją także pozytywne przesłanki, które zdają się świadczyć za realnością tej trasy migracji. I tak, z pomocą ich zwolennikom przychodzą antropologia i genetyka. Wśród Indian Ameryki Południowej odnaleziono cechy antropologiczne i genetyczne nawiązujące do mieszkańców Australii (m.in. u plemion Botocudo z Minas Gerais). Wśród badanych 14 szczątków Indian dwa okazały się należeć do mitochondrialnej haplogrupy B4a1a1, spotykanej wśród Polinezyjczyków (i Innych Austronezyjczyków), natomiast pozostałe 12 należały do haplogrupy C1, typowej dla rdzennych mieszkańców Ameryki. Autorzy jednej z prac, opublikowanej w 2015 roku, stwierdzają, że niektóre grupy Indian przechowują ślady pochodzenia od przodków spokrewnionych ze współczesnymi mieszkańcami Australii, Nowej Gwinei i Andamanów: „Some Amazonian Native Americans descend partly from a […] founding population that carried ancestry more closely related to indigenous Australians, New Guineans and Andaman Islanders than to any present-day Eurasians or Native Americans”. Prehistoryczne rysunki naskalne odkryte w jaskiniach Patagonii wykazują duże podobieństwo do malarstwa Australczyków. Ponadto domniemane (niekiedy kwestionowane) najstarsze ślady bytności ludzkiej w Nowym Świecie pochodzą właśnie z kontynentu południowego, co sugerowałoby, że ludzie dotarli tam z pominięciem Ameryki Północnej.

(d) Droga przez północny Atlantyk, wzdłuż krawędzi lodowca, od Wysp Brytyjskich w stronę Islandii, a następnie Grenlandii. Zwolennicy tej hipotezy zwracają uwagę, że podróże psimi zaprzęgami z Europy po obrzeżach arktycznego lodowca były bardziej prawdopodobne od podróży przez Pacyfik.

Istnieją dość silne argumenty za realnością takiej transatlantyckiej migracji, płynące tak ze strony genetyki, jak i archeologii. U niektórych Indian północnoamerykańskich, głównie u Algonkinów, stwierdzono bowiem występowanie mitochondrialnej haplogrupy X, poza tym znanej przede wszystkim w Europie i zachodniej Azji, gł. na Orkadach, w Gruzji i w Izraelu wśród Druzów. Ostatnio D. Stanford i B. Bradley w swojej książce Across Atlantic Ice. The Origin of America’s Clovis Culture dowodzą, że twórcy kultury Clovis nie mają nic wspólnego z falą Amerindian podążających przez Cieśninę Beringa, i że na kontynent amerykański przybyli właśnie z Europy. Rzeczywiście, najstarsze znaleziska kultury Clovis spotykane są tylko we wschodniej części Ameryki Północnej. Istniejąca w tym samym czasie kultura znana ze znalezisk w Paisley zajmowała natomiast zachodnie rubieże kontynentu, a jej nosiciele najprawdopodobniej przybyli „autostradą morszczynową” z Azji. Dopiero później ekspansja obu kultur do wnętrza kontynentu doprowadziła do ich kontaktu.

Argumentem za europejskim pochodzeniem twórców Clovis jest też podobieństwo używanych przez nich narzędzi do wytworów kultury solutrejskiej, która rozwijała się w Europie 22–15 tysięcy lat temu (Wikipedia podaje węższy zakres 21–18 tys. lat temu), po czym zniknęła z zapisów archeologii. Autorzy koncepcji podkreślają przy tym w innej pracy, że w Azji nie znaleziono dotąd znalezisk przypominających wytwory kultury Clovis.

„Solutrean is the only Old World archaeological culture that meets our criteria for an ancestral Clovis candidate. It is older than Clovis, its technology is amazingly similar to Clovis down to minute details of typology and manufacture technology, and the two cultures share many unique behaviours. Indeed, the degree of similarity is astounding”.

(„Kultura solutrejska jest jedyną archeologiczną kulturą Starego Świata, która spełnia nasze kryteria na kandydata na przodka Clovis. Jest starsza niż Clovis, jej technologia jest zdumiewająco podobna do Clovis, z dokładnością do drobnych detali typologii i techniki wytwarzania, ponadto obie te kultury łączy wiele unikalnych działań. Istotnie, stopień podobieństwa jest uderzający” – tłum. GJ.)

Krytycy hipotezy solutrejskiej podkreślają, że twierdzenie o europejskim pochodzeniu kultury Clovis nie wyjaśnia na razie odstępu czasowego między zanikiem kultury solutrejskiej (18–15 tys. lat temu) a pojawieniem się kultury Clovis w Nowym Świecie (szacowanego ostatnio na ok. 13–13,5 tys. kalendarzowych lat temu, co odpowiada wiekowi 11,5 tys. lat temu w skali węgla radioaktywnego). Nie wiadomo, gdzie mieli podziewać się potomkowie solutrejczyków przez co najmniej 1,5–2 tysięcy lat. Nie wiadomo też, dlaczego nie przynieśli ze sobą do Nowego Świata sztuki wykonywania malowideł naskalnych. Trasa domniemanych solutrejskich kolonizatorów wydaje się także mało prawdopodobna choćby z uwagi na trudne warunki pogodowe, jakie panowały tu w epoce lodowcowej, w tym także częste burze, niesprzyjające zachodnie wiatry i prądy. Badania paleoceanografów i paleoklimatologów istotnie sugerują, że w okresie domniemanej migracji rzeczywiście nie było warunków dla podróżowania po przedpolach arktycznego lodowca.

Pogląd o kolonizacji Nowego Świata od strony atlantyckiej wspierają natomiast ostatnie znaleziska z Cactus Hill w Wirginii, datowane na 17–15 tys. lat temu (a więc współczesne schyłkowi kultury solutrejskiej), o cechach pośrednich między kulturami solutrejską i Clovis.

Warto też zauważyć, że wiedza o istnieniu wielkiego lądu na zachodzie była od bardzo dawna dostępna Europejczykom. Udokumentowane ślady pobytu Wikingów na Nowej Fundlandii pochodzą mniej więcej z roku 1000 n.e., ale Leif Erikson, który według sag dopłynął do Ameryki, wiedział już o istnieniu tego lądu, zapewne z relacji pochodzących od wcześniejszych podróżników. Do brzegów Ameryki mogły docierać wcześniej łodzie Celtów, a nawet Rzymian, Greków czy Fenicjan. Jest nawet możliwe, że sporadyczne transatlantyckie wyprawy zdarzały się co jakiś czas, a wiedza o lądzie daleko na zachodzie była przekazywana w legendach z pokolenia na pokolenie. Nie możemy być pewni, czy nie sięga ona epoki zlodowaceń.

(e) Równikowa trasa przez Atlantyk z Afryki mogła również odgrywać pewną rolę, choć niewiele pisze się na jej temat w literaturze. Podróży na zachód sprzyjały wiatry i prądy, podobnie jak w czasach Kolumba. Jednak trasa ta pozostaje najbardziej teoretyczna ze wszystkich, i właściwie brak dowodów, że ktokolwiek kolonizował Amerykę w ten sposób. Istniają natomiast przesłanki, że podróży transatlantyckich dokonywano w czasach znacznie bliższych współczesności, o czym niżej.

W 1975 roku w jaskini w Lapa Vermelha w Brazylii odkryto szkielet młodej kobiety, liczący 11 500 lat. Znalezisko, przezwane „Luzia”, reprezentuje jeden z najstarszych zachowanych szczątków Paleoindian. Szkielet Luzii nie wykazuje typowych cech indiańskich. Uwagę zwraca długa czaszka, zupełnie różna niż u od krótkogłowych Indian. Początkowo doszukano się w niej cech afrykańskich, co właśnie miało potwierdzać tezę o transatlantyckiej podróży z Afryki.

Obecnie jednak za bardziej prawdopodobny uważa się związek Lucii ze współczesnymi Australczykami. Dość duże jest też podobieństwo Luzii do współczesnych Botocudo. Fakt przetrwania do dziś plemion paleoindiańskich o cechach australoidalnych i odkrycia szczątków ich przodków nie jest jeszcze dowodem na realność tej czy innej trasy migracji. Równie dobrze mogli oni bowiem dotrzeć do Ameryki przez Beringię lub żeglując wzdłuż wybrzeży.

(7) Najstarsze szczątki ludzkie z Ameryki znajdowano w towarzystwie kości psów. Jak to się więc stało, że Indianie zasadniczo nie znali psa? O ile wiadomo, jedynymi, którzy hodowali psy, byli Inkowie. Stawia to rzecz jasna masę pytań, na które trudno znaleźć odpowiedzi. Czy pies przedostał się do Ameryki już z pierwszymi osadnikami, czy został przywleczony dopiero przez późniejsze fale migracyjne? Dlaczego nie rozpowszechnił się w Ameryce, przecież jest zwierzęciem dla człowieka użytecznym, a zwłaszcza dla myśliwych? I wreszcie: skąd pies u tajemniczych w gruncie rzeczy Inków? Są hipotezy, które wiążą Inków i psa z dotarciem do Ameryki Wikingów… Faktem jest także, że Inkowie byli traktowani przez swoich poddanych jako obcy, przybysze. Czy zatem mogło być tak, że pies dotarł do Ameryki wraz z jedną z fal kolonizatorów, a następnie z jakichś przyczyn wymarł? A gdy Wikingowie przywieźli to zwierzę ze sobą (i jeśli przywieźli…) do Winlandii, po wielu perypetiach i kilkuset latach dotarło ono do Andów wraz z tajemniczymi Inkami…

Zbyt mało jest danych, aby stworzyć tu jakąś sensowną i nie nazbyt fantastyczną hipotezę. Niemniej jednak sam problem wydaje się ciekawy i wymagający dalszych badań. A może psa przywieźli do Ameryki Polinezyjczycy?

(8) Kontaktów Indian z zewnętrznymi ludami („odkrywanie Ameryki przed Kolumbem”) nie można dłużej uważać jedynie za mało wiarygodną hipotezę. Nie można też twierdzić, że kontakty te nie oddziałały na kulturę Indian, choć wpływ ten w żadnym chyba przypadku nie był dominujący, a wręcz odwrotnie, uległ przemożnym oddziaływaniom kultur lokalnych. Mamy nie poszlaki, ale dowody takich kontaktów. Niekiedy wręcz są to dowody niezbite i dlatego nie można twierdzić, że jakieś ludy co najwyżej przypadkiem dotarły na jakiejś kłodzie do Ameryki. Prawdopodobnie chodzi tu o planowe wyprawy, a także w jednym przypadku o coś, co można określić jako akcję osiedleńczą. Ograniczymy się tu do przypadków, które podważyć może jedynie ignorant lub człowiek głuchy na wymowę argumentów.

(a) Zapewne około roku 1000 n.e. do Ameryki dotarli Polinezyjczycy. Przywieźli ze sobą banany i palmy kokosowe, a zabrali ze sobą do domu ziemniaki i bataty. Inaczej nie da się wyjaśnić dzisiejszego rozmieszczenia tych roślin. Indianie z kolei ok. 1150 n.e. dołączyli do niektórych grup Polinezyjczyków, zostawiając do dziś wśród ich potomków swój ślad genetyczny (i obecnie ten kontakt uchodzi za równie niekwestionowany, jak przybycie Wikingów do Ameryki Północnej)3. Poza tym wpływ obu kultur nie był znaczny, a dane o wpływie językowym są nieprzekonujące, chyba, że kontakty polinezyjsko-indiańskie doprowadziły do powstania Inków, którzy nie stanowili narodu, ale coś w rodzaju kasty rządzącej w swoim późniejszym państwie. To już jednak tylko hipoteza.

(b) W mumii Ramzesa II odkryto pozostałości tytoniu i koki. Jak wiadomo rośliny te nie rosną w Egipcie. Tworzenie ad hoc hipotez, że badający zwłoki faraona badacze zanieczyścili materiał palonymi papierosami albo że jakieś rośliny zawierające nikotynę rosły kiedyś jednak w Egipcie – jest po prostu zabawne. Nikotyna odkryta w mumii faraona stanowi dowód kontaktów Egipcjan z Ameryką Południową. Może nam się to podobać lub nie, ale ktoś ze Starego Świata dopłynął w czasach Ramzesa do Ameryki i przywiózł stamtąd specyfiki cenione zapewne znacznie wyżej niż złoto, które uznano za godne użycia do zabalsamowania zwłok władcy.

(c) Kamienne głowy Olmeków mają rysy negroidalne, a w sztuce Mezoameryki pojawia się element, w którym każde dziecko rozpozna trąbę słonia, zwierzęcia, o którym w czasach, gdy sztukę tę tworzono, nie mogło w Ameryce pozostać nawet blade wspomnienie. Spotyka się także przedstawienia brodatych mężczyzn z wydatnymi, haczykowatymi nosami, których na próżno by szukać wśród Indian. To rzecz jasna jeszcze nie dowody, bo niektórzy w trąbach słoni widzą dzioby papug, a negroidalne rysy olmeckich rzeźb tłumaczą właściwościami narzędzi lub materiału. Takie tłumaczenia są tak bardzo naciągane, że nie można ich po prostu zaakceptować. Gdzie jednak dowód? Otóż wśród najstarszych szczątków Olmeków około 15% zidentyfikowano jako Murzynów afrykańskich, a 30% jako przedstawicieli rasy białej, być może Semitów. I nie dokonał tych pomiarów jakiś fantasta, ale polski profesor antropologii Andrzej Wierciński.

Gdyby stwierdzono istnienie tylko jednego z tych faktów, być może należałoby stworzyć jakąś naciąganą hipotezę. Ale skoro występują one w całym zespole – czyli tworzą swoisty kontekst – trzeba z pokorą przyznać, że w tworzeniu cywilizacji Olmeków uczestniczyli ludzie przybyli z zewnątrz, około 1300 roku p.n.e., oczywiście ze sporym udziałem miejscowych4. Cały splot okoliczności wskazuje, ze ludźmi tymi byli prawdopodobnie kupcy feniccy, którzy do Ameryki dotarli wraz z Nubijczykami, być może wioślarzami na ich okrętach. Stąd przedstawienia mężczyzn o semickich rysach, stąd kamienne głowy o murzyńskich cechach, stąd słonie, które według niektórych mają skrzydła i dzioby zamiast trąb, stąd wreszcie takie a nie inne właściwości szczątków ludzkich.

Hipoteza kontaktów fenicko-olmeckich nie tylko nie jest nieprawdopodobna, ale wręcz świetnie pasuje do wszystkiego, co wiemy o Fenicjanach. Nie ma tu nawet o czym dyskutować, gdyż dowody w postaci kości o określonych cechach są bezsporne. Co najwyżej można by rozważać, czy to na pewno byli Fenicjanie i jaką rolę odgrywali ludzie o cechach murzyńskich, bo tego nie można być pewnym.

Do tego warto dodać kilka dalszych szczegółów. Otóż z czasem ilość pochówków o wyraźnych cechach obcych maleje. Zatem do Mezoameryki musiała dotrzeć duża grupa Semitów i Murzynów, lecz później kontakty urwały się. Miejscowi ulegli zaś całkowitej asymilacji, także biologicznej. Ciekawe, że w tych czasach pojawiła się w Ameryce idea pisma i wznoszenia piramid5, które niektórzy – dzieląc włos na czworo – wolą nazywać kopcami. Warto też uświadomić sobie, że sztuka budowania piramid nie wygasła wraz z końcem Starego Państwa w Egipcie, lecz była kontynuowana właśnie w Nubii. Jeżeli do Mezoameryki dotarli Nubijczycy, przynieśli ze sobą ideę, która została następnie zrealizowana w lokalnym wydaniu w takiej formie, jaką dziś można podziwiać.

Domniemanie takie nie jest bynajmniej konieczne, bo takie cechy kultury egipskiej jak budowanie piramid czy mumifikacja zwłok były znane i w Ameryce i to przed okresem rozwoju egipskiej cywilizacji. Można jedynie postawić hipotezę, że kontakty Nubijczyków z Indianami doprowadziły do ożywienia, wzmocnienia idei znanych obu kulturom. Akurat w Mezoameryce chyba nikt nie wznosił piramid przed okresem Olmeków. Hipoteza przeniesienia idei z Nubii byłaby więc bardziej prawdopodobna.

1.  Gąssowski J., Beringia, [w:] Brézillon Michel, Encyklopedia kultur pradziejowych, Wydawnictwo Artystyczne i Filmowe & PWN, Warszawa 2001.

2.  Ioannidis A.G. i in., Native American gene flow into Polynesia predating Easter Island settlement, Nature 583 (7817): 572–577 (8 lipca 2020), Bibcode: 2020Natur.583..572I, doi: 10.1038/s41586-020-2487-2, ISSN 0028-0836, PMID 32641827, S2CID 220420232.

3.  En Wiki: Pre-Columbian transoceanic contact theories

4.  Zorganizowane osady Olmeków zaczęły powstawać między 2000 a 1500 p.n.e. W środkowym okresie preklasycznym (1000–600 p.n.e.) ukształtował się klasowy podział społeczeństwa Olmeków.

5.  Pierwsza znana mezoamerykańska piramida (w Chiapa del Corzo w stanie Chiapas) powstała w środkowym okresie preklasycznym, ok. 700 p.n.e. Podobnie jak piramidy egipskie, piramida ta zawierała w sobie grobowiec.